Post
autor: Krusza » 09 wrz 2008, 09:09
Właśnie...tak bardzo chciałam mieć większy biust...
A teraz od trzech tygodni żyję w jakimś witualnym świecie...
Nie wiem czy to właściwe miejsce na to o czym będę pisać...Będzie pewnie chaotycznie, wybaczcie.
17 sierpnia moja mama poszła do szpitala usunąć woreczek żółciowy, w którym wykryto kamienie. Po 3 dniach miała wyjść do domu...
Bardzo zależało jej na szybkim terminie, bo ból brzucha przeszkadzał jej w przygotowaniach do ślubu mojej siostry, który odbył się teraz 6 września...
Mama do teraz leży w szpitalu...
18 września lekarze otworzyli brzuch, zaglądneli i zaszyli z powrotem nic nie operując...
Wydali wyrok- jest bardzo źle, nowotwór złośliwy z przerzutami na wątrobę, otrzewną, na jajnikach posiew, wodobrzusze...
Pobrano wycinki do badań... Czekanie, niedowierzanie, rozpacz, nadzieja że to pomyłka-w końcu to tylko chrurdzy...
Mama czuła się w miarę dobrze, chcieli wypuścić ją do domu.
Odebraliśmy wyniki, wracamy, a mama leży pół przytomna pod tlenem, kroplówki, pełno rurek...
Z wyników wynika że nowotwór jest od woreczka, słabo albo wcale nie reaguje na chemię.
Chemia jest bardzo toksyczna, organizm musi być silny...
A mama słabnie z dnia na dzień. Zbiera się coraz więcej wody- zakładają dren, mocz nie odchodzi- zakładają cewnik, dren się zapycha- zakładają grubszy, z cewnikiem to samo... i tak w kólko...Woda zaczyna naciskać na przeonę- płytki, ciężki oddech... Ciśnienie spada...tlen, rurki... a w tym wszysykim moja mama... moja przyjaciólka...
W między czasie jeżdżenie na konsultacje do onkologów- przypadek żle rokuje- nowotwór nie nadaje się do operowania, chemia toksyczna organizm za słaby. Rokowanie- miesiąc, dwa życia...
Mama dostała silnych bóli brzucha. Lekarze mówią że to jelita. Następna operacja- odbarczenie jelita- stomia. Mówią że to zabieg paliatywny... Nowotwór bardzo się powiększył...
Brzuch cały pokrojony, między szwami wycieka woda... szwy się rozchodzą...
Mama wie że ma nowotwór, ale nie wie że złośliwy, nie dopuszcza chyba takich myśli, nas o to nie pyta... Pyta za to kiedy pojedzie na chemię, prosi żebyśmy załatwiali z lekarzami...
Ślubu siostry miało nie być, ale się odbył, bo mama bardzo tego chciała... Błogosławieństwo było w szpitalu... siostra w sukni, mama między rurkami...
Na przyjęciu po kątach płacz...
Mam jeszcze siostrę, która ma 11 lat... bratowa w 6 miesiącu ciąży... Ojca, który sobie z tym wszystkim nie radzi...zawsze wszystko było na głowie mamy...
Moja mama ma dopiero 53 lata i tak bardzo jest nam wszystkim potrzebna...
Dosłownie znika i umiera na naszych oczach... Ręce i buzię ma już takie chudziutkie... tylko brzuch i nogi nienaturalnie popuchnięte... Prawie wcale nic nie je... tylko kroplówki... żółć zalega w żołądku, piecze zgaga...
Przepraszam, że opisuję taką smutną historię... ale sama już nie wiem co robić, co myśleć...jestem zawieszona w próżni...
Jak nie będę nic pisać- wybaczcie- cały czas spędzam w szpitalu. Teraz wróciłam do swojego domu, żeby wysłać w końcu swoje dziecko do zerówki. Dzisiaj wracam do mamy.
Nie wiem co będzie dalej... Nic już nie jest takie jak było...