Libby pisze:bo gdybyśmy jasno wiedziały co i jak to łatwiej byłoby zrozumieć, przecierpieć i wrócić do własnego życia. a tak wątpliwości zżerają człowieka bez końca, rozpamiętywanie i rozbijanie na atomy jest bardzo bolesne
czasami mam wrażenie, że to właśnie my - dziewczyny mamy taką tendencje do analizowania wszystkiego. Sama często się na tym łapię, że staram się dotrzeć do jakichś "ukrytych" powodów, zrozumieć głębiej jego zachowania, staram się sobie to wszystko jakoś wytłumaczyć... Ja z moim obecnym partnerem przeszłam już wiele. Kiedyś, na początku, po paru miesiącach znajomości, kiedy mi się wydawało, że wszystko jest cudownie - on nagle zniknął bez śladu. 4 miesiące analizowałam, użalałam się nad sobą w duchu starałam dociekać dlaczego???? I tak jak napisała Megi - zadawałam sobie pytanie CO ZROBIŁAM ŹLE, dlaczego on mi to zrobił? Kobieta jest w stanie w końcu uwierzyć, że wina tkwi w niej. My myślimy,rozważamy, zadręczamy się psychicznie a ONI? czy ONI też doszukują się jakiegoś sensu w tym wszystkim? Nie, oni poprostu robią ... lub unoszą się honorem ... przyjmują fakty takimi jakie są... Może tak właśnie powinno być...My próbujemy interpretować ich zachowania - oni nasze zachowania odbierają dosłownie (choć czasem nie powinni). Oczywiście nie można tego odnieść do wszystkich facetów, ale w większości tak właśnie jest.megi pisze:no właśnie Libby..ja mam z tym problem..ciągle się zastanawiam..dlaczego..dlaczego?? i co zrobiłam żle..dlaczego ktoś komu zaufałam..mnie zranił..itp itd..
to katorga
Tak więc On wtedy zniknął na parę miesięcy. Ja byłam wtedy młoda i głupia :lol: przez pierwsze miesiące pisałam do niego maile, liczyłam, że może to coś da....Byłam cieniem człowieka, tak bardzo chciałam żeby wrócił...lub przynajmniej powiedział DLACZEGO. Po trzech miesiącach ciszy dałam sobie spokój,zrozumiałam, że on mnie poprostu nie chce. Napisałam więc piękny list pożegnalny i zaczęłam życie na nowo. Zaczęłam się spotykać z innymi facetami, żaden nie był taki jak On. Jednak pogodziłam się z tym, że straciłam go na dobre... Życie trwało przecież nadal. I wtedy wrócił...Choć na początku miałam pewne wątpliwości, czy mogę ufać komuś kto tak bardzo mnie zranił, zakochałam się od nowa. Powoli poznawałam go i jego prawdziwe "JA", teraz jest moim najlepszym kochanym przyjacielem. Nie zawsze jest bajkowo ale jakoś sobie radzimy i z tymi gorszymi dniami.
Jaki morał z tej przydługawej historii? - po pierwsze Nic na siłę, po drugie nie doszukujmy się powodów, po trzecie nie szukajmy winy w sobie - bo
to i tak nie ma sensu. I po czwarte - czasami warto dać sobie drugą szansę, a "co ma wisieć to nie utonie".