Dla mnie zdrada(za ktora uwazam seks, jak rowniez i mocne zaangazowanie psychiczne) to KONIEC!!!
Trzymam sie tej zasady bardzo,bardzo mocno.Mam taki kodeks moralny i choc bym sie nie wiem jak bardzo starala,zeby wybaczyc to nie jestem w stanie tego przelknac.Po prostu to jest silniejsze ode mnie.
I wiem co mowie,bo nie jestem nastolatka,wiec to nie sa buntownicze slowa.Gdybym nawet miala meza,a z nim dzieci,wspolny dom,kredyt czy co tam jeszcze...
Nie wiem czy zostalam zdradzona w zwiazkach,po prostu nigdy sie o tym nie dowiedzialam,wiec zakladam,ze NIE,ale oczywiscie 100% gwarancji nie mam.
Natomiast mam do opowiedzenia pewna historie...nie wiem po co to robie,chyba dlatego,aby wyrzucic to z siebie i komus sie wygadac.
Poznalismy sie w pracy,od razu wpadl mi w oko,ja jemu chyba tez,bo opowiadal wspolpracownikom,ze jestem bardzo ladna,po kilku tygodniach on z niej odszedl,ale utrzymywalismy kontakt sporadycznie.Po kilku miesiacach wskoczylismy na nowy etap znajomosci(z jego incjatywy)-codzienne spotkania,kazde wolne chwile spedzane razem,wspolne odprowadzanie sie do pracy,zakupy,kolacje,lezenie w lozku(bez seksu),ogladanie filmow,rozne wyglupy,itd.Wszystko jak w zwiazku,ale bez seksu,pocalunkow i tego ostatecznego ''tak,jestesmy razem''.
Cos wisialo w powietrzu...bylo to tak bardzo oczywiste,ze zmierzamy ku zwiazkowi.
On pare razy pytal niby w zartach...co z tym naszym zwiazkiem?Nie wiem,moze powinnam byc bardziej zdecydowana i powiedziec ''Tak,chce byc twoja dziewczyna''...Ale,chociaz nie jestem niesmiala,to uwazam,ze pewne kwestie powinny pasc z ust faceta,do tego ja nie lubie dupowatych kolesi,co chcieliby,a sie boja..
Zreszta...dalsza czesc...
Po 3 miesiacach takiego ''romansowania'',on przespal sie kilka razy ze stara baba(sorry wielkie za to okreslenie,nie chce nikogo urazic,ale to brzydkie slowo najbardziej pasuje do tej sytuacji,gdzie koles ma 20-kilka lat,a kochanka ponad 50
Jak sie dowiedzialam,to calkowicie kazalam mu sie wynosic z mojego zycia...wiadomo,nie bylismy tylko znajomymi,bo bylo...bo wisialo to ''cos'' w powietrzu.Nie chcialam z nim utrzymywac kontaktow,bo..Zwiazek?A na czym tu budowac milosc?Zaufanie? Brak!!!Wiernosc? Brak!! Jak facet w fazie ''motylkow'' chodzi na inne,to co bedzie za 3,5,10 lat?!!!Wiadomo,pogonilam go w cholere.
No,ale ze serce nie sluga...to...zaczelismy sie znowu spotykac.
Mysle,ze sie naprawde w nim zabujalam
Teraz on juz ponad rok czasu za mna lata,zabiega,ciagle chce sie umawiac,kupuje prezenty...Powiedzial paru osobom,ze jestesmy razem(za moimi plecami).Widze,ze patrzy na mnie cielecymi oczyma,ze mu sie podobam,chce sie przytulac.Ciagle telefony i smsy.Ostatnio bedac z nim na drinku,rozmawialismy o milosci,tak ogolnie i on mi powiedzial-''ja spotkalem ciebie''(w kontekscie odnalezienia partnera zyciowego),innym razem,ze chcialby miec ze mna dzieci.
Najgorsze,ze on mi sie bardzo podoba fizycznie,pociaga mnie,charakterologicznie tez mi odpowiada(oczywiscie-te wyskoki,to masakra),ale ogolnie facet jest inteligenty,wygadany,no...bardzo dobrze sie czuje w jego towarszystwie,jestesmy bratnimi duszami.
I strasznie peka mi serce,ze nie bedziemy razem.
Bo ja mu nigdy nie popuszcze i nie przebacze tych ''zdrad'',tego,ze majac mnie do ''dyspozycji'' wybral inne(ok,odmowilam mu seksu,ale on znal przyczyne i byla nia ta ''zdrada'',wczesniej mialam dzika ochote na niego i mysle,ze on o tym dobrze wiedzial). Pewnie do konca zycia bede go wspominac,myslec,a co by bylo ...gdyby...no,ale coz.Nie wyobrazam sobie tego wszystkiego,teraz mam kilka dni wolnego,jestem poza miejscem zamieszkania,jak wroce,to zamierzam porozmawiac z nim ostatecznie i zerwac kontakt.Mysle,ze tak bedzie dla nas najlepiej,nie chce dawac mu nadzieji na zwiazek,bo jestem bardzo pamietliwa i zawzieta,albo jest 1000% tak jak chce,albo nie ma wcale.
Bardzo mi szkoda tej niespelnionej milosci.
Eh...dziwnie wyszlo to wszystko,a juz myslalam,ze znalazlam druga polowke.






