Post
autor: Eddieve » 19 mar 2006, 23:52
Rzadko pamiętam, co mi się śniło. Chyba, że to coś wyjątkowo paskudnego albo strasznego ( albo jedno i drugie ).
Fragment snu ( zawsze, jak już, kojarzę tylko fragment ) z ostatniej nocy był taki:
Widzę zabudowany balkon ( coś w rodzaju mini pokoiku ) cały wypełniony psami i kotami. Było ich tak dużo, że leżały jeden na drugim. Kilka warstw brudnych i na półżywych, ściśniętych między swoimi odchodami zwierząt. Wiem, okropne...
Wszystkie zamknięte na tym balkonie. Bez dostępu powietrza. Powiedziano mi ( kto, nie wiem ), że za parę dni ktoś je uwolni, jeśli jeszcze będą żywe. Nie mogłam tyle czekać, więc otworzyłam ten balkon i zaczęłam je stamtąd wyciągać ( żadnego zapachu nie było ). Niektóre wygrzebały się same i zaczęły rozchodzic się po całym mieszkaniu. Wszędzie mnóstwo brudnych psów i kotów. Pomyślałam, że muszę je wypuścić. Otworzyłam drzwi. Kilka psów wybiegło. Koty pochowały się pod stołami, za szafą, na kredensie w kuchni. Zaczęłam je wyciagać. Dwa z nich, białego i czarnego, chciałam umyć. Były ładne, ale miały pełno pcheł. Włożyłam do wanny, do wody, i nagle te wszystkie pchły zaczęły z nich wyłazić. Cała powierzchnia wody była czarna od pcheł. Powyciagałam te koty i zaczęłam sprawdzać, czy są już czyste. Ale dużo tych pcheł pozostało. Zaczęły wyskakiwać. Odbijały mi się od twarzy i spadały na koty. Obok był mój własny kot, i na niego też powłaziły. Łapałam rękoma te skaczące pchły, na zmianę, z tych dwóch kotów i z mojego. I nie pamietam, co dalej...
Rano, jak tylko się obudziłam, przeczesałam dokładnie kota. Czyściutki. Na szczęście.
Ale sen paskudny. Nie wiem jak i czy w ogóle go interpretować. Coś złego wisi w powietrzu?