Hej dziewczynki..
nie bylo mnie dluuuuugo..
odzywalalm sie czasem na forum ale od dlugiego zasu nic az do dzis...
Pisze bo nie wiem..bo potrzebuje spowiedzi? nie chce uzalac sie nad soba choc pewnie tak to wszystko zabrzmi..jestem w bardzo trudnym momencie mojego zycia..nie wiem czy tu powinnam pisac czy zalozyc nowy watek..eh.
Nie chce zebyscie myslaly ze szukam pocieszenia..nie wiem sama co moze mi pomoc. wiec...dla zainteresowanych zapraszam do dyskusji..do wyrazenia opinii...piszcie jak chcecie jak macie ochote...historia mojego zycia dosyc plytka niestety i to wlasnie przeze mnie.
bardzo trudno mi wygrzebac sie na powierzchnie. nigdy nie myslalam ze to co siedzi w nas w srodku moze az tak wplywac na to co widac na zewnatrz..pewnie jedni sa lepsi od drugich w ukrywaniu ich prawdziwych emoci..ja juz wiem ze do nich niestety nie naleze..Wlasciwie sama nie zdawalam sobie sprawy z tego jaka jestem slaba psychicznie dopoki nie zrujnowalam sobie zycia.
Wyszlam za maz majac 20 lat po tym jak okazalo sie ze jestem w ciazy. Bylam z mezem wtedy juz 4 lata. Drugi dlugi zwiazek w moim zyciu mimo ze nadal bylam dzieckiem...Bylo ciezko bo dopiero zaczelam prace i studia zaoczne. Jakos sie trzymalismy mieszkalismy z moja rodzina. Duzo dzialo sie po drodze ale oboje mielismy duzo ciezkiej pracy i nie wiele czasu na zastanawianie sie nad soba czy naszym zyciem wiec czas plynal..to bylo ..15 lat temu. Az trudno uwierzyc ze poznalam meza 15 lat temu. Mielismy lepsze gorsze momenty jak kazdy zwiazek, malzenstwo....ale bylismy razem. Z czasem w poszukiwaniu lepszego zycia maz wyjechal za granice potem dojechalam do niego z synem. Bylo lepiej. Latwiej. Z czasem nauczylismy sie zyc jak dobrze funkcjonujaca maszyna ja zajmowalam sie domem i dziecmi, maz pracowal...duzo pracowal...
Nigdy nie czulam sie spelniona w moim zyciu...nie wydaje mi sie ze bycie matka w wieku 20 lat powinno byc szczytem osiagniec mlodej dziewczyny...mimo to jakos skonczylam studia licencjackie zaocznie i pozniej dolaczylam do meza za granica. Ukladalo sie dobrze bo nigdy nie rozmaiwalismy za bardzo o tym co w nas..czas plynal...
JAko matka trojki dzieci co raz bardziej czulam ze zycie ucieka mi przez palce. Maz staral sie jakos pomoc, zalatwial mi czasem pomoc do dzieci, wysylal na zakupy moglam wyjsc czasem na dyskoteke z kolezankami on zostawal z dziecmi.
Mysle ze przez to ze ominelismy oboje okres imprez wyjazdow szukania samego siebie wlasnie dlatego mialam w sobie ciagle to uczucie braku spelnienia..duzo by na ten temat mozna powiedziec..ale jaki sens..
Tak czy siak przyzwyczailam sie do meza on do mnie, mamy trojke cudnych dzieci...
Zawsze marzylam o tym zeby znalezc pasje..zeby odnalezc sie w czyms co kocham i robic wszystko zeby sie w tym udoskonalac i czerpac uczucie spelnienia...zawsze chcialam tanczyc. W wieku 29 lat zaczelam chodzic na kurs. To wlasnie za kilka miesiecy od tego momentu moje zycie leglo w gruzach a ja nie moge wrocic do siebie..
Bylam postrzegana jako wariatka, osoba pelna zycia zawsze usmiechnieta na pelnych obrotach z moja trojka i telefonem przy uchu, bo maz rzadko z nami..pochloniety praca..
Nie jestem soba..
i nie wiem czy kiedys bede ta sama osoba..
Zajecia byly swietne. Na poczatku wydawalo mi sie ze nie jestem w stanie nauczyc sie polowy rzeczy ktore instruktor pokazywal, bylam pod wrazeniem...szybko okazalo sie ze nauka przychodzila mi bardzo latwo i czlonkowie klubu nie dowierzali ze nigdy wczesniej nie tanczylam...chodzilam na zajecia raz w tyg wieczorem. Zostawalam min 3, 4h z czasem dluzej..mijal tydzien za tygodzniem a ja zylam tylko od zajec do zajec...znalazlam. Wreszcie mam. Pasje...spelnienie..bylam szczesliwsza niz kiedykolwiek...
Trudno mi teraz pisac o tym wszystkim bo to moje zycie i czuje sie z tym wszystkim strasznie..
Nie minelo duzo czasu zanim zorientowalam sie ze oprocz tanca z czasem do rana..ja jeszcze bardziej cieszylam sie na mysl o tym ze znowu zobacze jednego faceta z klubu...
Tak
Zakochalam sie. Strasznie...w jego usmiechu, oczach, ruchach...glosie. Zaczepilam go na fb. Na poczatku nie odpisywal nie chcia, bronil sie bo wiedzial ze jestem mezatka...z czasem odpisal...oschle na " daj mi spokoj"... zaczelam opisywac mu swoje zycie..odpisywal..radzil...zaczelma mowic mu jaka jestem samotna jak brakuje mi kogos kto cieszyby sie ze mna moimi dziecmi i zyciem...ze mna...na kazdych kolejnych zajeciach czulam ze on co raz blizej mnie trzyma co raz czesciej prosi do tanca...zlamalam go. Zlamalam. Poplynal...
Pisalismy na fb calymi dniami
Nocami
Chodzilam jak cma. Maz widzial ze cos nie tak ale byl pochloniety praca...poza tym wiedzial ze czasami mialam gorsze dni i zawsze mijalo...pozwalal mi na zajecia na wyjazdy na imprezy..myslalam tylko kiedy znowu go zobacze kiedy mnie przytuli...
Mial wyrzuty sumienia...mial..bronil sie..ale z czasem zakochal sie tez...uwielbial spedzac ze mna czas..czasem wychodzilismy z zajec wczesniej zeby obejzec u niego film..posiedziec..poprzytulac sie...
Z mezem co raz bardziej oddalalismy sie od siebie..poczul ze cos nie tak..zaczal pytac dociekac..zamykalam sie nie chcialam rozmawiac..z czasem powiedzialam ze lepiej bedzie jak sie rozejdziemy jak pobedziemy osobno..byk w szoku...11 lat po slubie..15 lat razem..
Czulam sie z tym strasznie..al enie potrafilam przestac myslec o tym drugim...nie moglam dluzej oszukiwac meza lezac obok a piszac z tamtym noca...
Kikla razy nie wrocilam na noc. Rano maz nie chcial wpuscic mnie do domu byl wsciekly mowil zebym wracala gdzie bylam...
Mial racje..nie wiem jak mogla tak znecac sie nad nim...
probowal roznych metod...prosba...przyniosl mi kwiaty...nalal drinka...powiedzial..slucham co jest nie tak..powiedz mi jakie sa Twoje warunki a ja sie dostosuje...pamietam jak dzis...jak to mowil..a teraz siedze i placze..to bylo dwa lata temu.
Moglabym pisac dlugo dlugo ale jaki sens...Final taki ze
Jestem sama. Moj mezczyzna marzen z ktorym pisalam dniami nocami, tanczylam..nie mogl zniesc poczucia winy..nie mogl poradzic sobie z tym ze rozbil mi malzenstwo...zostawil mnie. Zrywal ze mna juz dwa razy i wracal po jakims czasie bo sam nie wiedzial co ze soba zrobic...ale ta wina zawsze byla..zawsze..teraz powiedzial ze mnei nie kocha. Kochal...do momentu kiedy wrocilam z mezem po pol rocznej separacji..zeby dac sobie jeszcze jedna szanse bo sama mnie zameczalo sumienie...wtedy odeszlam od niego do meza i teraz powiedzial ze zlamalam mu serce..zostawilam go wtedy...bylam z mezem dwa miesiace w domu razem. TO byl koszmar. Nie ufal mi ja jemu..Mial juz wtedy dziewczyne...Byl sam 3 miesiace po naszym rozstaniu az zebral sie w sobie i umowil sie z dziewczyna z ktora mieszkal po tygodniu i nadal sa razem.
Ja stracilam meza...kochanka...zostalam sama z trojka dzieci. Widuja tate co drugi weekend i wracaja w niedziele. Ztrudem trzymam sie kupy. Glupia. Wiem dostalam na co zasluzylam..Moj chlopak zostawil mnie dopiero dwa tygodnie temu ale czuje jakby to byla wiecznosc..powiedzial ze kocha mnie i uszczesliwaim go na wiele sposobow..ale kocha mnie jako przyjaciolke..nie widzi nas za 10 lat...
za 10 lat chce byc zonaty i miec wlasne dzieci..nie widzi tego ze mna...taki dal powod...kocha zalezy mu..ale...chce wlasnej rodziny wlasnego zycia..poczucie winy go przygniata i jest nieszczesliwy..
Bylismy oficjalna para 9 miesiecy...wiec zamienilam 15 letni zwiazek na pasje...spelnianie siebie...szukanie szczescia...i zostalam sama...czuje sie strasznie...nie bylo latwo...nadal jestem mezatka..bo nie rozwiedlismy sie jeszcze. Duzo jeszcze szczegolow tej historii ktorych nie zamiescilam..ale jakie to ma znaczenie.
Widzicie juz jaka jestem beznadziejna..egoistka..teraz sama..z trudem wkladam na siebie ubrania zeby dzieci odebrac ze szkoly...dwojke..bo trzecie mieszka z ojcem i jego dziewczyna..
Przepraszam ze zasmiecam forum..myslalam ze moze jak opisze moj beznadziejny przypadek moze jakas dziewczyna zda sobie sprawe z tego ze nie warto..nie zawsze warto szukac...czegos co moze byc tak ulotne a konsekwencje..bardzo trudne i dlugoterminowe..
Nadal tesknie za nim..bardzo chcialabym zeby wrocil..ale powiedzial jasno..kocha mnie jak przyjaciolke..nawet powiedzial ze chcetnie wpadalby dwa razy w tyg do dzieci bo bardzo je lubi...i jest moim przyjacielem jezeli potrzebuje pogadac...
jak ? jak mozna przyjaznic sie z kims z dwuletnia historia..o takim wymiarze..kto we srode zrywa z Toba a w czwartek proponuje przyjazn..ja dl aniego zycie do gory nogami przewrocilam..choc zaden z niego ideal..bardzo chcialam dac mu wszystko..wszystko...co mialam..siebie
Ciężko jest lekko żyć .. :)